Obserwatorzy

niedziela, 25 sierpnia 2013

Rozdział 6 "Pocałunek ."

-Przyzwyczają się w końcu - nie mam pewności czy miałam rację, ale chyba tak bo trochę się rozchmurzył.
Zatrzymał się nagle a ja w raz z nim, spojrzałam się na niego pytająco a on rozłożył ręce, podeszłam powoli i mocno go przytuliłam.
Chwile potem byliśmy w szatni w małym schowku woźnych...
__________________________________________ 

    - No to o czym chciałeś pogadać? - spytałam siadając na szafce w schowku.
-Chciałem przeprosić - powiedział wbijając wzrok w podłogę.
-umm...a za co? - spytałam trochę zdezorientowana
-no wiesz - chwila ciszy - mogłem ci powiedzieć o szkole, i chyba nie powinienem opowiadać Johnowi o wszystkim, skoro prosiłem o to ciebie, a ty się wywiązałaś, po prostu myślałem że jak każda fanka polecisz i wszystkim rozpowiesz, przepraszam że ci nie ufałem - nawijał tak szybko że połowy wyrazów nie zrozumiałam, na szczęście sens ogólny łatwiej pojęłam.
-Nic się nie stało - miał taką minę, że nic innego nie mogłam powiedzieć - John będzie iał focha ale mu przejdzie - Podeszłam i mocno przytuliłam chłopaka.
-Jesteś z nim, prawda? - spytał lekko odsuwając się ode mnie a ja przecząco pokiwałam głową na co on się uśmiechnął. Przysunął się z powrotem, był trochę wyższy więc czubek mojej głowy sięgał do jego nosa.
Chciałam go już puścić ale on mnie mocniej ścisnął, spojrzałam na niego a on na mnie, jeszcze bardziej zbliżył swoją twarz, jeśli to było jeszcze możliwe, dotknął lekko moich warg swoimi i powoli zamknął oczy. Za to moje dalej były szeroko otwarte i obserwowały każdy jego ruch jakby w zwolnionym tempie, chciałam się cofnąć ale coś mi nie pozwalało, zaraz miało się spełnić marzenie mojego życia a ja miałam ochotę uciec. W końcu w walce "serce vs rozum" rozum się poddała a oczy zamknęły. Czekałam. Poczułam kolejne muśnięcie i kolejne, powoli pogłębiał pocałunek, nie każdy odwzajemniałam, ale było mi nieziemsko dobrze, chciałam więcej. W końcu brutalnie wbiłam się w jego usta, Justin cofnął się i oparł o ścianę pod wpływem mojego popchnięcia. Obrócił mnie i teraz ja opierałam się o ścianę. Poczułam jak się uśmiecha, jakby miał ochotę zaraz wybuchnąć śmiechem. Przestał i zaczął mnie zachłannie całować, teraz odwzajemniałam każdy pocałunek. Ale w pewnym momencie zobaczyłam mroczki pod zamkniętymi  powiekami, powoli przestawałam kontaktować, usta przestały mi pracować, chyba zemdlałam.
*Oczami Justina*
"Najlepszy pocałunek  w moim życiu" pomyślałem i jak na zawołanie Ross przestała odwzajemniać moje pocałunki, po chwili ugięły się pod nią kolana, a ja odsunąłem się lekko przestraszony. Gdy jej ciało bezwładnie poleciało w moją stronę o mało nie krzyknąłem! Odskoczyłem w tył i boleśnie w coś uderzyłem, mnóstwo różnych przedmiotów jak miotły, mopy i inne różne różności. Musiałem coś zrobić z Ross, zadzwoniłem po pogotowie, ale musiałem ją jakoś stąd wyciągnąć. Nie było miejsca żebym ją podniósł tak by w nic nie uderzyła. Złapałem ją za nogi, kopniakiem otworzyłem drzwi i powoli ją wyciągnąłem. Wzrok dwóch sprzątaczek bacznie mnie obserwujących sprawił iż poczułem się co najmniej jak morderca. Im też się tak wydawało, w końcu najpierw ten wrzask, potem hałas a teraz ciągnę bezwładne ciało dziewczyny, super, no po prostu lepiej być nie mogło - wywróciłem oczami - i uśmiechnąłem się najszerzej jak umiałem - jak psychopata. Obie panie złapały swoje miotły i szybko wbiegły do łazienki zamykając drzwi, po klamce widziałem że trzymają je od środka. Podniosłem Ross i uhahany wyszedłem ze szkoły gdzie właśnie parkowała karetka. Podałem ratownikom dziewczynę i wpakowałem się z nimi do karetki.
*Oczami Ross
      Powoli otworzyłam oczy ale porażona jasnym światłem zaraz je zamknęłam, podjęłam kolejną próbę i tym razem mi się udało. Leżałam w małej sali chyba w szpitalu, na krzesełkach obok mnie siedzieli moi rodzice a dalej w koncie stała Marina i rozmawiała z Justinem, przyjrzałam się im dokładnie. On w ogóle jej nie słuchał! Rozejrzałam się jeszcze raz dookoła, nie widziałam jeszcze jednej osoby.
-Gdzie jest John - spytałam cicho. Justin ominął szybko moją siostrę i podbiegł do mnie. Wszyscy zaczęli zadawać mi pytania typu " Jak się czujesz?", "Czy wszystko w porządku?", "Nic cie nie boli?".
-Gdzie jest John?! - krzyknęłam, wszyscy zamilkli.
-Dzwoniłem ale...- zaczął Justin
-Ale miał to gdzieś - dokończyłam za niego, a w moich oczach momentalnie pojawiły się łzy - mój najlepszy przyjaciel...- wyszeptałam a słona ciecz powoli znaczyła ślady na moich policzkach.
___________________________________________
Jest 6! Dawno nie pisałam. Komentujcie, jak rozdział, co źle a co dobre, i czego oczekujecie :* Z góry dzięki za wszystkie komentarze ;) Do następnego!

sobota, 13 lipca 2013

Rozdział 5 "Początek kłopotów..."

-To do jutra - pocałował mnie w policzek - papa - odwrócił się 

-Papa...co? moment! Do jutra? - nie rozumiałam o co mu chodziło a on nie odpowiedział, wszedł do samochodu z wielkim bananem na twarzy i odjechał.
______________

Wstałam o 6:30, nie mam pojęcia po co tak wcześnie, budzik miałam dopiero na 7:00, zostało mi jeszcze pół godziny pięknych snów a tu co? Brutalna rzeczywistość, tak tak - muszę iść do szkoły, kolejny nudny czwartek - westchnęłam. 
Wzięłam szybki prysznic i ubrałam się w to i była już 7:00. Zadzwoniłam do John'a żeby przyszedł po mnie wcześniej i zeszłam zjeść śniadanie. Wzięłam z lodówki jakiś jogurt i wróciłam do pokoju, posłuchałam muzyki, spakowałam się do torby i usłyszałam dzwonek mojej komórki - John dzwonił, zrzuciłam go i zeszłam na dół. Tak jak się spodziewałam, stał już pod drzwiami.
-Hej piękna - przywitał się - rodzice wrócili?
-Hej, hej, yy szczerze? Nie mam pojęcia, teraz jakoś ich nie widziałam rano ale może wczoraj w nocy wrócili? Zresztą, co za różnica. Idziemy?
-Tak jasne.
Szliśmy do szkoły około 15. min żwawym tempem, opowiedziałam mu o tym, że byłam na koncercie wczoraj, ale nie powiedziałam mu o tym że poznałam samego Biebera - prosił mnie o to po koncercie a jednak głupio mi było zatajać część prawdy (i to tak fantastycznej) przed moim najlepszym przyjacielem.
W szkole wzięłam szybko książki z szafki na pierwszą lekcję i weszliśmy na 2 piętro, a w zasadzie doszliśmy do połowy schodów. Było tam straszne zamieszanie, krzyki i co chwila ktoś kogoś przepychał.
-Marina! Marina! - wołałam siostrę którą wypatrzyłam w tłumie - czyli jednak wrócili - pomyślałam
-O hej John! Czego chcesz Ross? - spytała podchodząc do nas
-Wiedzieć co się tu dzieje - wskazałam na tłum
-To nie wiecie? - spojrzała na nas jak byśmy się z choinki urwali i widząc nasze zdziwione miny wywróciła oczami - no tak, można się było tego po was spodziewać, więc do naszej szkoły przyszedł..uwaga, uwaga..Justin Bieber!!- Wykrzyczała jego imię strasznie głośno. Udałam z Johnem zdziwienie, znaczy ja udała a John się serio zdziwił.
-Nie gadaj - powiedziałam udając, że nie mogę uwierzyć.
-Ross! - usłyszałam, ktoś z "wielkiego tłumu" pchał się przez środek i krzyczał moje imię, poznałam ten głos. Głos który kochałam ponad życie, głos mojego idola oraz głos osoby przez którą wiedziałam że będę miała dziś ciężki dzień, głos Justina.
Wzrok dziewczyn z "wielkiego tłumu" skupił się na mnie, część spojrzeń pytających, część zirytowanych i trochę zazdrosnych.
To przesrane. pomyślałam. Przecież jak John się dowie, że nie powiedziałam mu o takiej rzeczy to mnie na miejscu zabije! Musiałam się stąd ulotnić i to jak najszybciej.
Spojrzałam niepewnie na Johna - posłał mi pytające spojrzenie. Spojrzałam na tłum - Justin zaraz się z niego wydostanie. Chciałam zbiec z powrotem ze schodów, a jednak nie mogłam się ruszyć. Czemu? Czemu nie mogłam iść? Cholera. Powiedziałam sobie w myśli. Nagle John mnie szturchnął i odzyskałam orientację, pędem rzuciłam się w dół schodów, omal nie spadając. Byłam na pierwszym piętrze, rozejrzałam się, nikogo poza paroma chłopcami, nie zainteresowanymi zamieszaniem na górze.  Pobiegłam środkiem i wbiegłam do damskiej toalety. Byłam bezpieczna - od wszelkich pytań.
Nagle mnie olśniło - John! - przecież on to BB i mój przyjaciel, jeśli tylko Jus zobaczył go rozmawiającego ze mną to spyta się gdzie jestem, John się go spyta skąd mnie zna a on mu opowie, i ja wyjdę na tą co ukrywa takie rzeczy przed BFF. No ładnie, gdyby to był ktoś inny to okey, nie przejęłabym się tak sprawą ale John uwielbiał o takie duperele strzelać fochy, jedyna rzecz jakiej u niego nie lubiłam.
Dzwonek na lekcje. Nie śpieszyło mi się jakoś, była matematyka, w normalnych okolicznościach rzuciłabym się biegiem (od 1kl pani od matmy z nieznanych mi przyczyn mnie nie lubi, więc od tego roku staram się jej jakoś zaimponować co mi nie idzie najlepiej) ale teraz byłam pewna, że korytarze są pełne piszczących dziewczyn. Poczekałam 3 minuty i udałam się na drugie piętro
       -Prze...przepraszam za spóźnienie - powiedziałam cicho, wchodząc do sali. Przejechałam wzrokiem po sali, John siedział z Maćkiem, na moim miejscu. Posłał mi spojrzenie typu: "Już wiem, szkoda, że nie od cb".
Usiadłam sama w ostatniej ławce pod ścianą i wyjęłam książki.
-A zatem,  kontynuując to co mówiłam zanim ktoś mi przerwał - spojrzała na mnie znacząco a ja jedynie wzruszyłam ramionami - będzie do naszej klasy uczęszczał nowy uczeń, szczególnie żeńskie grono powinno wiedzieć kto to - uśmiechnęła się...o ja pierdziele! Ta baba umie się uśmiechać, przeżyłam wtedy taki szok, że nie zauważyłam jak Justin wszedł do klasy, dopiero piski dziewczyn mnie wybudziły z transu.
Justin po krótce się przedstawił i spojrzał na panią, która jak gdyby nigdy nic pożerała go wzrokiem. Aż zebrało mi się na wymioty.
- Dziękujemy panie Bieber, dziś niestety będziesz musiał siedzieć z Rosalie,- "niestety" wypowiedziała ze strasznym naciskiem i  spojrzała na niego przepraszającym wzrokiem - tam na końcu ale jutro będziesz mógł sobie wybrać miejsce - uśmiechnęła się do niego "uroczo" a moje odruchy wymiotne się wzmogły, to było ohydne, a już na pewno w jej wykonaniu.
- nie ma problemu - uśmiechnął się - tak się składa, że Ross to moja...- zastanawiał się chwilę - bliska przyjaciółka. Pani od matmy oczy o mało nie wyszły z orbit, tak samo jak reszcie klasy, i wszyscy jak jeden mąż utkwili we mnie spojrzenie, spróbowałam zjechać jak najgłębiej pod ławkę, ale to nic nie dało - Wyjeżdżałam z drugiej strony!
Justin zbliżył się powolnym krokiem do mojej ławki i usiadł koło mnie.
Jak byłam w łazience, postanowiłam, że spróbuję traktować go jak zwykłego gościa, i opanuje moje instynkty Belieberki oraz powstrzymam chęć rzucenia się na niego i zdarcia mu ciuchów z ciała
-Czemu przede mną uciekłaś? - spytał szeptem
-Ciiii, staram się wyrobić opinię u tej cholernej baby więc milcz! - krzyknęłam szeptem i przesłodko się uśmiechnęłam, a on podniósł rence w geście obronnym szepcząc "okej" i przez prawie całą lekcje milczeliśmy, oboje z tego samego powodu - przysypialiśmy.
Zadzwonił dzwonek, i zaczęła się przerwa. Spakowałam moje rzeczy i już miałam wychodzić ale Justin mnie zatrzymał.
-Pogadamy? Gdzieś, gdzie jest cicho? - spytał
-Okey ale szybko.
-Wiesz gdzie tu może być cicho? Bo za mną cały czas chodzą fanki - westchnął wyszliśmy z sali a on dalej mówił - bardzo je wszystkie kocham i w ogóle ale to denerwujące - spojrzał na mnie szukając pocieszenia, ale nie wiedziałam jak go pocieszyć.
-Przyzwyczają się w końcu - nie mam pewności czy miałam rację, ale chyba tak bo trochę się rozchmurzył.
Zatrzymał się nagle a ja w raz z nim, spojrzałam się na niego pytająco a on rozłożył ręce, podeszłam powoli i mocno go przytuliłam.
Chwile potem byliśmy w szatni w małym schowku woźnych...

_______________________
Hej wszystkim! Dawno nie było nic nowego ale wydaje mi się, że ten rozdział jest nawet okey :p
Bardzo was proszę o komentowanie...sama jak czytam jakiegoś bloga to omijam to co jest pod kreską, przyznaję się, ale zawsze komentuję, poza tym chciałabym wiedzieć czy to co piszę KOMUKOLWIEK się podoba a jeśli nie to co powinnam zmienić, żeby zaczęło

niedziela, 23 czerwca 2013

Rozdział 4 "Na koncercie Justina Biebera"

Nie wiem czemu się nie bałam, ale nie bałam się i już. Drzwi się trochę otworzyły i napastnik zaczął wychodzić, gdy tylko wystawił głowę szklany talerz uderzył w nią i z trzaskiem się rozbił.

- O cholera – jęknęłam patrząc w dół.
Spojrzałam na twarz napastnika i oto zrozumiałam że właśnie zdzieliłam talerzem nie kogo innego jak Justina i to Biebera.
-Fuck - powiedziałam i zaczęłam w myślach kończyć moją litanię przekleństw.
Moją uwagę przykuła cienka, jednak niebezpiecznie powiększająca się, stróżka czerwonej krwi, wypływająca mu spod głowy. bardzo delikatnie wciągnęłam na łózko, no przynajmniej starałam się delikatnie, nie moja wina, że on jest ciężki!
Wilgotnym ręcznikiem obmyłam mu tył głowy i drugi ręcznik położyłam mu na czole, w  miejscu uderzenia talerzem. Nie miał wielu ran, jedną z tyłu głowy i parę na rękach, wszystkie płytkie i niegroźne,  tu i tam po przyklejałam plastry z aloesem, żeby rany szybciej się zagoiły. Prawą rękę musiałam zabandażować, cięcie szło prawie przez całą długość przedramienia. Zostawiłam Biebera na łóżku, żeby oprzytomniał a ja sama posprząta łam resztki talerza z podłogi, starłam krew i ułożyłam rzeczy na biurku. Rozejrzałam się po pokoju.
-Co za wstyd- pomyślałam widząc bałagan; wszystko rozrzucone byle gdzie, brudna  bielizna walała się po podłodze a na szafkach jakieś kosmetyki i naczynia, których nigdy nie chciało mi się jakoś wynieść.
Modląc się żeby mój niespodziewany gość się teraz nie obudził, zaczęłam sprzątać w tempie expres. Sprzątnęłam mój pokój, łazienkę, kuchnię i salon, no przynajmniej upchnęłam wszystko tak że wyglądało na porządek. Usiadłam na łóżku koło nóg Justina i zaczęłam czytać książkę.
Nie zdążyłam przeczytać nawet całej jednej strony a poczułam jak coś mnie trąca w plecy. Odwróciłam się i zobaczyłam Biebera patrzącego na mnie szeroko otwartymi oczami.
-Hej - powiedziałam niepewnie -pamiętasz coś?
Chyba nie mogłam palnąć nic głupszego, choć właśnie to pytanie najbardziej mnie męczyło.
-Yhyyy- odpowiedział wyciągając dolną szczękę -czemuuuu...przywaliłaś mi...czym mnie walnęłaś? - spytał wolno, dokładnie analizując co właściwie mówi.
-talerzem - bąknęłam trochę zażenowana - bo...bo myślałam że jesteś złodziejem - no ładnie, teraz to napewno byłam już czerwona jak burak -chcesz coś do picia? - zmieniłam temat. Justin potwierdził ruchem głowy. Nalałam mu wody z baniaka stojącego u mnie w rogu pokoju (lenistwo poziom expert) i podałam mu. Wypił wodę i usiadł.
-Od razu lepiej, dzięki.
-Eem a co ty tu w sumie robisz? - bo dopiero teraz dotarł do mnie poziom dziwnoty tego wydarzenia.
-Przeczytałem twojego tweeta i postanowiłem wpaść, byłem w hotelu dwie ulice dalej  tak że...mam nadzieję że nie przeszkadzam?
-Nie,nie, po prostu nie spodziewałam się super gwiazdy w moim domu, ale mi nie przeszkadza?
-A ja nie spodziewałem się oberwać talerzem.
-Dziwny jest ten świat - powiedzieliśmy równocześnie i westchnęliśmy po czym  oboje wybuchliśmy śmiechem.
-A długo jeszcze będziesz w Fresno*?
-Nie, jeszcze tydzień a potem jeszcze miesiąc trasy, ale będę tu u cioci na całe wakacje, spotkamy się jak skończę trasę? - spytał niepewnie. O Boże! Czy Justin Bieber właśnie...!!! w mojej głowie panowało takie zamieszanie że myślałam że zaraz eksploduję. Jednak starał się wyglądać i mówić normalnie.
-jasne czemu nie - nie mogłam powiedzieć więcej bo głos chyba zaczął mi drgać.
- To super - usłyszałam dzwonek telefonu - o przepraszam, muszę odebrać - wyszedł na chwilę na korytarz ale zaraz wrócił - muszę już lecieć, obowiązki wzywają, widzimy się jutro na koncercie?
-yy, nie mam przecież biletów.
-po to tu chyba jestem - spodziewałam się, że da mi bilety lub cokolwiek, ale nie, on tylko się uśmiechnął i wyszedł a ja siedziałam na łóżku z szeroko otwartymi oczami i tak samo buzią.
Drzwi się jeszcze na chwili otworzyły i pojawiła się sama głowa Justina.
-em, nie znam jeszcze twojego imienia...
-Rosalie, ale mów mi Ross - uśmiechnęłam się i poszłam odprowadzić go na dół.
*Następnego dnia po południu*
 Nikt nie wiedział o  tym co zdarzyło się wczoraj poza mną i Justinem.
była już 18:30 a koncert zaczynał się o 20. Godzinę jechało się autobusem na arenę na której miał odbyć się koncert, czyli miałam tylko 30 min na uszykowanie się. Byłam już umyta więc został mi tylko makijaż i wybranie ubrań. Wybrałam  to, włosy zostawiłam rozpuszczone, pomalowałam rzęs, nałożyłam trochę pudru i błyszczyk. Pakowałam torbę gdy usłyszałam dzwonek do drzwi, poszłam otworzyć i zobaczyłam Justina.
-Ładnie wyglądasz - uśmiechnął się - jedziemy? Są straszne korki a nie chcę się spóźnić na własny koncert- zaśmiał się.
-Jasne tylko wezmę torbę - po chwili wybiegłam z domu i zakluczyłam go.
Droga na koncert szybko nam minęła.
Koncert też mi szybko zleciał, poza tym Justin był niesamowity na scenie. Byłam w pierwszym rzędzie i świetnie się bawiłam. Po koncercie Justin zawiózł mnie do domu.
-Dobrze się bawiłaś? - Spytał wysiadając
-Było niesamowicie! - odpowiedziałam a on się uśmiechnął
Staliśmy już pod moimi drzwiami.
-To do jutra - pocałował mnie w policzek - papa - odwrócił się 
-Papa...co? moment! Do jutra? - nie rozumiałam o co mu chodziło a on nie odpowiedział, wszedł do samochodu z wielkim bananem na twarzy i odjechał. 
-------------------
Przepraszam że krótki ale nie miałam czasu pisać :( kw i do nn

sobota, 8 czerwca 2013

Rozdział 3 "Ja i John, tak poprostu"

Postanowiłam wyjść na spacer, dotlenić się trochę i może wymyślić jakieś rozwiązanie.
-John! krzyknęłam zaskoczona widząc chłopaka za moimi drzwiami od pokoju.
-Też Cie miło widzieć - uśmiechnął się i pocałowała mnie w policzek - Twoi rodzice opowiedzieli mi o biletach - posłał mi karcące spojrzenie - szkoda - dodał a ja podniosłam ręce w obronnym geście.
-Idziemy na spacer? - spytałam opierając się rękami o klatkę piersiową chłopaka.
- cokolwiek rozkażesz królowo - ukłonił się lekko i pociągnął mnie za rękę po schodach. O mało co nie spadliśmy.
- debil - stwierdziłam.
-ale twój - wyszczerzył się
- i to się liczy.
Wyszliśmy.
Chyba każdy kto nas mijał mógł pomyśleć że jesteśmy parą, i wcale bym mu się nie dziwiła. Ale ja i John byliśmy tylko dwójką najlepszych przyjaciół. Poszliśmy do parku, potem na lody i w planach mieliśmy jeszcze wypad do skateparku.c Po drodze na rampy wpadliśmy do domu Johna zabrać deskorolki. Gdy skończyliśmy jeździć (21.30) zadzwoniła moja mama z pytaniem czy  ogóle dojdę dziś na kolację, na co Castley powiedział, że dziś nocuję u niego więc za dużego wyboru nie miałam.
Była bardzo jasna i zimna noc, to właśnie w takie noce najlepiej widać gwiazdy.
-Ros? Wracamy? – spytał podnosząc się z jednej z ramp.
-Tak, zimno już, chodźmy.
Zdjął z siebie bluzę i mi dał, a ja ją szybko włożyłam.
-Kocham Cię, wiesz? – szepnął przytulając mnie.
-Wiem, ja Ciebie też- uśmiechnęłam się do siebie i mocniej go ścisnęłam. Ruszyliśmy do domu.
Dobrze wiedziałam że John mnie kocha, i byłam też świadoma tego że ja kocham jego, więc rodzi się pytanie: „Dlaczego nie jesteśmy razem?”. Odpowiedź jest bardzo prosta. Dla naszej dwójki ważniejsza jest nasza przyjaźń, niewiadomo jak by to było gdybyśmy byli razem, i coś by nam nie daj Boże nie wyszło. Co wtedy? Wielka kłótnia. I po pięknej przyjaźni nic by nam nie zostało, bo już nigdy nie było by tak jak dawniej. Oboje się baliśmy i postanowiliśmy nigdy nie spróbować. Zawarliśmy umowę, o tym właśnie że nie spróbujemy o raz o tym że żadne z nas nie posunie się za daleko, nie zakazywało nam to się np: całować czy przytulać, przynajmniej dopóki oboje jesteśmy 4ever alone.
Doszliśmy do jego domu i grzecznie poszliśmy spać.
-Dzień dobry Carl – przywitałam się z mamą Johna, schodząc po schodach.
-Dzień dobry kochanie, czy John jeszcze śpi? – Carl właśnie robiła śniadanie, a ja bardzo lubiłam jej pomagać.
-Jak suseł – odpowiedziałam z uśmiechem.
-ładna koszulka – spojrzałam na siebie, miałam na sobie koszulkę Johna i moje jasne rurki.
-hehe, dzięki – zrobiłam uroczy uśmiech.
Matka Johna jak i sam John nie ma zbyt wielu bliskich, ej rodzice umarli w wypadku samochodowym gdy miała 16 lat, rok później zaszła w ciąże, a potem wzięła ślub. Gdy dziecko się urodziło jej o 9 lat starszy mąż mówił że wszystko będzie dobrze a 2 lata później wyjechał. Zostawił tyko krótki, bezczelny liścik o tym, że nie ma zamiaru wróć i, że wyjechał z kochanką. Dzień później dostała telefon ze szpitala że mieli wypadek i oboje zginęli. Caroline nie była długo smutna, stwierdziła że oboje dostali to na co zasłużyli. Martwiła się tylko o to jak poradzi sobie sama z wychowaniem dziecka, oraz o to że on też w przyszłości pewnie zginie w wypadku samochodowym. Ma obecnie 34 lata a John 16 i oboje nie lubią mówić/ słyszeć o ojcu.
- To jak? Jesteście razem?- spytała gdy na kanapie zaczęłyśmy jeść nasze pyszne  śniadanie
- Niee i nie będziemy razem – pomimo swojego wieku Carl była jak przyjaciółka.
- No ale wy tak słodko razem wyglądacie i John jest taki szczęśliwy kiedy jest z tobą…wy się nawet jak para zachowujecie! To nie fair – zrobiła minę obrażonej pięciolatki i skrzyżowała ręcę. Bardzo jej zależało na szczęściu syna. Wstała, idąc do kuchni po nowy kubek kawy zatrzymała się naprzeciw schodów i wydarła – John! Cholera! Ile można spać?! – i poszła do kuchni.
-No idę przecież – dało się słyszeć z góry schodów, i John Castley zaraz był na dole. Przywitał się ze mną buziakiem w policzek i poszedł do kuchni po jedzenie.
Po śniadaniu odprowadził mnie do domu, a przynajmniej do połowy drogi, szedł po coś tam do sklepu który wypadał równo w połowie drowi do naszych domów.
-Wróciłam! – krzyknęłam od progu, ale nikt mi nie odpowiedział –Jest ktoś? –i znowu cisza. Przeszłam przez salon do pokoju rodziców myśląc ż jeszcze śpią, choć była już 13. Nigdzie ich nie było ale gdy weszłam do kuchni znalazłam karteczkę od mamy, pisała że pojechała z tatą i z Mariną do znajomych i wrócą za 2 dni. Ja jutro nie musiałam iść do szkoły bo mama napisała że to by było nie fair że Marina nie musi iść a ja tak.
Nagle usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła dobiegający gdzieś z góry. Złapałam jakiś talerz (w razie obrony, pierwsze z brzegu) i pobiegłam na górę. Weszłam do mojego pokoju, na biurku walały się papiery – moje rysunki a komputer był włączony. W łazięce na dodatek ktoś był bo słyszałam jak moje kremy ułożone w artystyczny nieład go atakują a potem serię przekleństw. Zaczaiłam się za rogiem łazienki z talerzem wysoko uniesionym i czekałam na wyjście intruza. Nie wiem czemu się nie bałam, ale nie bałam się i już. Drzwi się trochę otworzyły i napastnik zaczął wychodzić, gdy tylko wystawił głowę szklany talerz uderzył w nią i z trzaskiem się rozbił.
- O cholera – jęknęłam patrząc w dół
___________________________________________
Hej hej! Jest 3 rozdział! Macie może pomysły kogo takiego Rossali znokautowała? 
Podobał się rozdział? Jeśli tak to liczę na kom :) 
- Do następnego ( już w produkcji :P) -

sobota, 25 maja 2013

Rozdział 2 "o tym jak to ZoZole niszczą nadzieję"

-Jesteś dziś bardzo śmieszny tato - powiedziałam sarkastycznie schodząc ze schodów - prawie, uwierzyłam - posłał mi pytające spojrzenie. Ja w odpowiedzi podeszłam do kanapy i wysypałam na stolik stojący przed nią stertę papierków - to co zostało z biletów. Zmarszczył brwi i podniósł się trochę, nie wstając jednak z kanapy. Mama miała podobną reakcję ale nie zwróciłam na to za dużej uwagi.
-Och proszę cię, syknęłam - to ze szkołą? No nawet śmieszne, nie powiem że nie, ale to? To jest po prostu chamskie, bawisz się uczuciami córki - westchnęłam - kurde, naprawdę wierzyłam że w końcu miałam szczęście.
-Ros, szczerze? Nie mam bladego pojęcia o czym mówisz, ani za jaką cholerę rozsypałaś mi tu śmieci - wskazał na stolik.
Zaraz, moment...Czy tata blefuje, czy na prawdę nie wie o co chodzi?
-Odpowiesz szczerze jak się ciebie o coś spytam? - podniósł jedną z brwi ale pokiwał twierdząco głową.
-Czy wiesz coś, cokolwiek o konkursie "Dream Company"? - pokiwał twierdząco głową
-Dobra a co konkretnie wiesz?
-No dzwonili do mnie i mówili że wygrałaś...- urwał, albo ja przestałam kontaktować. To jest chamskie, po prostu chamskie, życie jest chamskie, los i cała rzeczywistość!
Właśnie zmarnowałam swoją (być może ostatnią i jedyną) szanse na poznanie mojego idola. Normalnie pewnie zaczęłabym płakać (chociaż nie lubię tego robić), ale tak przez własną głupotę to bez sensu. Usiadłam na pufie przy fotelu i zaczęłam myśleć jak by to naprawić.
Moja mama głaskała mnie po ramieniu mówiąc że i tak najwyżej dał by mi autograf lub zrobiła zdjęcię. Może i miała rację, a może i nie...miałam nadzięję że nie. Postanowiłam zadzwonić do tego Dream Company i zobaczyć czy nie da się nic zrobić. Ale nie zdążyłam nawet wstać a do pokoju wszedł tata z telefonym w ręku. Nie zauważyłam jak wyszedł.
-Mowią że nie mogą pomóc, mieli dwa bilety, i ty je dostałaś.
-Aha - jęknęłam cicho. Wstałam i szybko pobiegłam na górę. W mojej głowie pwstał genialny plan.
Przecież małam wydruk gdzie stało czarno na białym że powinnam mieć te bilety; zostać wpuszczna. Wbiegłam do pokoju i zaczęłam szukać kartki. Nigdzie jej nie było. W końcu mój wzrok zatrzymał się na skrawkach papieru na których leżał kot mojej mamy. To zwierze nigdy mnie nie lubiło, kiedy tylko mogło sikalo mi w buty! A teraz zmarnowało moją ostatnią nadzieję. Usłyszałam jak krew w moim ciele zaczyna bulgotać, i mało brakwało a wybuchła bym i rozleciała się na malutkie kawałeczki.
-Maaaaamoooo- wydarałam się jak pięciolatka.
-Cooo? - krzyknęła równi dziecinnie, ale słyszałam że idzie już poschodach. Parę sekund później zobaczyłam ją w progu mjego pokoju.
-Twój kochany ZoZol właśnie zmarnował moją ostatnią nadzieję na poznanie...JUSTINA!!! - mówiłam całkiem spokojnie, a potem wydarłam jego imię na całe gardło.
-Och -  powiedziała moja mama
-Tak, "Och" a co ja mam powiedzieć? Że nic się nie stało? - jeszcze chwila i dała bym upust wszystkim moim łzą zalewającym mi oczy. Mama najzwyczajniej w świecie wzięła zwierzaka pod pachę i wymaszerowała z pokoju. Bardzo nie lubiłam płakać, nie chciałam pokazywać słabości, nigdy. Wzięłam sześć głębokich oddechów i opadłam na fotel przed biurkiem. Po dłuższej chwili włączyłam komputer i weszłam na TT a tam standardowo na profil JB. Zobaczyłam że jest dostępny i gdzieś we mnie pojawił się słaby płomyk nadziei że zobaczy mojego tweeta. Napisałam że wygrałam w konkursie, i że w wyniku nieszczęśliwych okoliczności straciłam bilety, dodałam że rodzice nie mają kasy na zakup nowych - żeby było bardziej poruszające - i standardowo napisałam że go kocham - obie te rzeczy o dziwo zgadzały się z rzeczywistością - i machnęłam jeszcze prośbę o follow.
___________________________________________
Przepraszam że tak długa ale miałam szlaban (znowu -,-) następny będzie za parę dni :)

sobota, 4 maja 2013

Rozdział 1 "bilety"

 *Rosalie* POV
-Ros! Ros, cholera wstawaj! - usłyszałam czyjś głos nad moją głową, chcąc ukryć się przed drażniącym dźwiękiem nakryłam głowę poduszką - Ros, jakiś ładny chłopak stoi i czeka n ciebie na dole -Natychmiast zerwałam się z łóżka. Wstając zderzyłam się z czymś miękkim, a właściwie z kimś, z moim tatą i upadłam z powrotem na łóżko.
-tatoo- jęknęłam, uśmiechnął się w TEN sposób co znaczyło że zrobił coś z czego jest zadowolony i nie jest to dla mnie miłe - nikogo tam nie ma prawda? -spytałam retorycznie, bo znałam odpowiedź.
-Nie, ale dobrze że już wstałaś - uśmiech nie schodził z jego twarzy
-A co w tym dobrego? - spytałam dalej leżąc tam gdzie upadłam.
-Mam dla ciebie list - rzucił mi białą kopertę, ignorując moje wcześniejsze pytanie.
-To tyle? - byłam lekko podirytowana że przerwał mi mój sen.
-Nie, zaraz masz szkolę, ubieraj się szybko to cię odwiozę - wyszedł.
Jęknęłam zrezygnowana ale wstałam, i nie chcąc stracić podwózki powlokłam się do łazienki.
Prysznic trochę mnie orzeźwił, wysuszyłam włosy i pachnąca wróciłam do pokoju. Podeszłam do szafy szukając czegoś do ubrania się, padło na to. Książki miałam w szkolę, więc wzięłam tylko telefon i zbiegłam na dół. Mama od razu podała mi jogórt i dwie kanapki. Szybko je zjadłam i poszłam do salonu.
-Jedziemy? - spytałam taty siedzącego na kanapie.
-Jasne, chodź - poczekałam aż założy buty wsiedliśmy do samochodu. Droga zajęła nam jakieś 10 minut. Gdy tylko zamknęłam za sobą drzwiczki, tata zawrócił i odjechał. To było dziwne. Przeszłam kawałek dzielący mnie od szkoły, i ku mojemu zdziwieniu, szkoła była zamknięta.
Wyjęłam telefon i już miałam zadzwonić do Johna, spytać się o co chodzi, gdy moją uwagę przykuła data na wyświetlaczu. 1 kwietnia, poniedziałek ...szkoła zamknięta a mój tata wykręcił mi numer.
I jeszcze odjechał, teraz muszę wracać na piechotę, po prostu ekstra.
-Co do cholery to niby miało być?! -Krzyknęłam wchodząc do domu
-Prima aprilis! - krzyknął mój tata.
-Grrr, to nie mogłeś mnie na przykład, oblać wodą?! - dalej byłam zła, ale coraz mniej.
-Nie Ros, i nie warcz na mnie - powiedział rozbawiony.
Mama która dopiero weszła do kuchni i zobaczyła mnie czerwoną ze złości i tatę czerwonego ze śmiechu, sama się roześmiała a ja chwilę potem do nich dołączyłam.
Nie chciało mi się wymyślać nic co mogło by posłużyć jako zemsta, więc wyszłam z kuchni już wchodziłam na schody gdy zatrzymał mnie głos taty.
-Otworzyłaś list?- spytał
- Nie, jeszcze, dzięki za przypomnienie - wbiegłam do pokoju i rzuciłam się plackiem na łóżko.
Znalazłam kopertę i otworzyłam, wyciągnęłam jakieś dwa podłużne kartoniki i rzuciłam je w bok, wyjęłam jeszcze kartkę A4 złożoną na cztery. Rozłożyłam ją i zaczęłam czytać:

"Dziękujemy za wzięcie udziału w konkursie "Poznaj swojego idola". Uprzejmie informujemy że pani opowiadanie, zdecydowanie było najlepsze, dlatego to właśnie pani WYGRYWA! GRATULACJĘ!
Nagroda obejmowała (w przypadku piosenkarza/ piosenkarki) bilety na koncert oraz wejście za kulisy i możliwość spotkania się z gwiazdą po koncercie.W formularzu zgłoszeniowym wybrała pani Justina Biebera. Koncert odbędzie się 03.04.2013 roku. W kopercie powinny znajdować się dwa bilety i wejściówka za kulisy. Życzymy udanej zabawy :)
Dream Company 
*W wypadku jakichkolwiek pytań, lub nie pewności prosimy dzwonić na tel. kontaktowy: 592***610 lub skontaktować się z nami drogą mailową; Dream.Company@***.com"

Czytałam to już chyba po raz 7 i dalej nie wierzyłam. w końcu przeniosłam wzrok z kartki papieru na dwa prostokątne kartony, które wcześniej odrzuciłam na bok. Tak, to były bilety. Ale zaraz zaraz...Dziś prima aprilis...czemu mojemu tacie tak strasznie zależało na tym żebym otworzyła ten list? Czyżby wiedział co było w środku, jeśli tak to skąd? Chyba  że sam to wysłał i znów chciał mnie nabrać! Obejrzałam jeszcze raz bilety, naprawdę były dobrze podrobione. Zła na samą siebie że uwierzyłam, że narodziła się we mnie nadzieja na poznanie mojego idola, złapałam mocniej oba kartoniki i jednym ruchem je rozerwałam na pół. Czynność powtórzyłam jeszcze parę razy aż zostały z nich tylko drobne kawałeczki bez użytecznego papieru.

Prolog



Napewno każdy z was ma jakieś marzenie do którego się NIGDY nie przyzna i które wie że NIGDY się nie spełni. Ale gdyby już się spełniło? Pewnie nawet byście w to nie uwierzyli, prawda?

Od spełnienia naszego sekretnego marenia dzieli nas tak nie wiele, wydaje się nam to nie rzyczywiste, próbując uwerzyć, tracimy cenny czas, szansa odchodzi i już pewnie nie wróci...




Wiecie co wam powiem? Spieprzyliśmy sprawę
 
_____________________
Jest prolog :) Jest ktoś ciekawy co dalej? jak tak to kom!