Obserwatorzy

sobota, 8 czerwca 2013

Rozdział 3 "Ja i John, tak poprostu"

Postanowiłam wyjść na spacer, dotlenić się trochę i może wymyślić jakieś rozwiązanie.
-John! krzyknęłam zaskoczona widząc chłopaka za moimi drzwiami od pokoju.
-Też Cie miło widzieć - uśmiechnął się i pocałowała mnie w policzek - Twoi rodzice opowiedzieli mi o biletach - posłał mi karcące spojrzenie - szkoda - dodał a ja podniosłam ręce w obronnym geście.
-Idziemy na spacer? - spytałam opierając się rękami o klatkę piersiową chłopaka.
- cokolwiek rozkażesz królowo - ukłonił się lekko i pociągnął mnie za rękę po schodach. O mało co nie spadliśmy.
- debil - stwierdziłam.
-ale twój - wyszczerzył się
- i to się liczy.
Wyszliśmy.
Chyba każdy kto nas mijał mógł pomyśleć że jesteśmy parą, i wcale bym mu się nie dziwiła. Ale ja i John byliśmy tylko dwójką najlepszych przyjaciół. Poszliśmy do parku, potem na lody i w planach mieliśmy jeszcze wypad do skateparku.c Po drodze na rampy wpadliśmy do domu Johna zabrać deskorolki. Gdy skończyliśmy jeździć (21.30) zadzwoniła moja mama z pytaniem czy  ogóle dojdę dziś na kolację, na co Castley powiedział, że dziś nocuję u niego więc za dużego wyboru nie miałam.
Była bardzo jasna i zimna noc, to właśnie w takie noce najlepiej widać gwiazdy.
-Ros? Wracamy? – spytał podnosząc się z jednej z ramp.
-Tak, zimno już, chodźmy.
Zdjął z siebie bluzę i mi dał, a ja ją szybko włożyłam.
-Kocham Cię, wiesz? – szepnął przytulając mnie.
-Wiem, ja Ciebie też- uśmiechnęłam się do siebie i mocniej go ścisnęłam. Ruszyliśmy do domu.
Dobrze wiedziałam że John mnie kocha, i byłam też świadoma tego że ja kocham jego, więc rodzi się pytanie: „Dlaczego nie jesteśmy razem?”. Odpowiedź jest bardzo prosta. Dla naszej dwójki ważniejsza jest nasza przyjaźń, niewiadomo jak by to było gdybyśmy byli razem, i coś by nam nie daj Boże nie wyszło. Co wtedy? Wielka kłótnia. I po pięknej przyjaźni nic by nam nie zostało, bo już nigdy nie było by tak jak dawniej. Oboje się baliśmy i postanowiliśmy nigdy nie spróbować. Zawarliśmy umowę, o tym właśnie że nie spróbujemy o raz o tym że żadne z nas nie posunie się za daleko, nie zakazywało nam to się np: całować czy przytulać, przynajmniej dopóki oboje jesteśmy 4ever alone.
Doszliśmy do jego domu i grzecznie poszliśmy spać.
-Dzień dobry Carl – przywitałam się z mamą Johna, schodząc po schodach.
-Dzień dobry kochanie, czy John jeszcze śpi? – Carl właśnie robiła śniadanie, a ja bardzo lubiłam jej pomagać.
-Jak suseł – odpowiedziałam z uśmiechem.
-ładna koszulka – spojrzałam na siebie, miałam na sobie koszulkę Johna i moje jasne rurki.
-hehe, dzięki – zrobiłam uroczy uśmiech.
Matka Johna jak i sam John nie ma zbyt wielu bliskich, ej rodzice umarli w wypadku samochodowym gdy miała 16 lat, rok później zaszła w ciąże, a potem wzięła ślub. Gdy dziecko się urodziło jej o 9 lat starszy mąż mówił że wszystko będzie dobrze a 2 lata później wyjechał. Zostawił tyko krótki, bezczelny liścik o tym, że nie ma zamiaru wróć i, że wyjechał z kochanką. Dzień później dostała telefon ze szpitala że mieli wypadek i oboje zginęli. Caroline nie była długo smutna, stwierdziła że oboje dostali to na co zasłużyli. Martwiła się tylko o to jak poradzi sobie sama z wychowaniem dziecka, oraz o to że on też w przyszłości pewnie zginie w wypadku samochodowym. Ma obecnie 34 lata a John 16 i oboje nie lubią mówić/ słyszeć o ojcu.
- To jak? Jesteście razem?- spytała gdy na kanapie zaczęłyśmy jeść nasze pyszne  śniadanie
- Niee i nie będziemy razem – pomimo swojego wieku Carl była jak przyjaciółka.
- No ale wy tak słodko razem wyglądacie i John jest taki szczęśliwy kiedy jest z tobą…wy się nawet jak para zachowujecie! To nie fair – zrobiła minę obrażonej pięciolatki i skrzyżowała ręcę. Bardzo jej zależało na szczęściu syna. Wstała, idąc do kuchni po nowy kubek kawy zatrzymała się naprzeciw schodów i wydarła – John! Cholera! Ile można spać?! – i poszła do kuchni.
-No idę przecież – dało się słyszeć z góry schodów, i John Castley zaraz był na dole. Przywitał się ze mną buziakiem w policzek i poszedł do kuchni po jedzenie.
Po śniadaniu odprowadził mnie do domu, a przynajmniej do połowy drogi, szedł po coś tam do sklepu który wypadał równo w połowie drowi do naszych domów.
-Wróciłam! – krzyknęłam od progu, ale nikt mi nie odpowiedział –Jest ktoś? –i znowu cisza. Przeszłam przez salon do pokoju rodziców myśląc ż jeszcze śpią, choć była już 13. Nigdzie ich nie było ale gdy weszłam do kuchni znalazłam karteczkę od mamy, pisała że pojechała z tatą i z Mariną do znajomych i wrócą za 2 dni. Ja jutro nie musiałam iść do szkoły bo mama napisała że to by było nie fair że Marina nie musi iść a ja tak.
Nagle usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła dobiegający gdzieś z góry. Złapałam jakiś talerz (w razie obrony, pierwsze z brzegu) i pobiegłam na górę. Weszłam do mojego pokoju, na biurku walały się papiery – moje rysunki a komputer był włączony. W łazięce na dodatek ktoś był bo słyszałam jak moje kremy ułożone w artystyczny nieład go atakują a potem serię przekleństw. Zaczaiłam się za rogiem łazienki z talerzem wysoko uniesionym i czekałam na wyjście intruza. Nie wiem czemu się nie bałam, ale nie bałam się i już. Drzwi się trochę otworzyły i napastnik zaczął wychodzić, gdy tylko wystawił głowę szklany talerz uderzył w nią i z trzaskiem się rozbił.
- O cholera – jęknęłam patrząc w dół
___________________________________________
Hej hej! Jest 3 rozdział! Macie może pomysły kogo takiego Rossali znokautowała? 
Podobał się rozdział? Jeśli tak to liczę na kom :) 
- Do następnego ( już w produkcji :P) -

1 komentarz:

  1. Może być, że Justin'a Bieber'a lub swojego wrga...czekam na NN...oby był szybko..

    OdpowiedzUsuń